– Ej weź, nie rób wsi! – wysyczał do mojej koleżanki jej mąż. Nakładała sobie właśnie fantastyczne ciastko do torebki, ale szczypce się omsknęły i ciastko wylądowało poza torbą i się fatalnie rozklapiło. Koleżanka zastanawiała się, czy go nie odłożyć i nie wziąć drugiego. Mąż jednakowoż ją powstrzymał, bo to by było jakieś brzydkie polskie cwaniactwo w angielskiej piekarni. No to stanęli z tą wgniecioną w długaśnej kolejce.
– A nie chce pani jej wymienić? – spytała uprzejmie pani kasjerka, kiedy doczekali się na swoją kolej. – A mogę?? – moja koleżanka oszołomiona tą uprzejmością. – No jasne, zaraz pani wymienię. I pani pobiegła do półki i wymieniła, mimo, że do kasy przecież kolejka klientów.
A tymczasem w Warszawie…
Nasza wspólna znajoma długo mieszkała w Londynie. Strasznie tęskni za Polską. Do momentu pierwszej wizyty w sklepie w Warszawie.
– Ale tam jest napisana cena 4,70 – mówi do kasjerki, kiedy ta prosi o 5,20 za mleko sojowe.
– Aaa, to? (wskazuje na tabliczkę, gdzie wielkimi listerami jest napisane: 4,70). Nienie, to już nieaktualne, ta promocja się już skończyła.
– No dobrze, no ale według prawa powinna mi pani sprzedać po takiej cenie jaka jest przy towarze…
– No ale proszę pani, ja mam już w systemie tą nową cenę. Nic się nie da zrobić.
No głupio się kłócić o 50 groszy, ale tu chodzi o zasadę. No słabe to jest i już.
Awantura w sklepie warzywnym
– Proszę pani, pani w sobotę kupowała u mnie borówki, prawda? – koleżanka lekko skonfudowana, bo to już środa.
– Yyy, no możliwe
– No bo pani brała te borówki z zewnątrz i tam była cena za łubiankę a my policzyliśmy na kilogramy. – wyjaśnia warzywiarka tonem oschłym, wyniosłym, bez cienia uśmiechu. Choć koleżanka od lat przychodzi tu codziennie na zakupy, bo ma akurat po drodze.
– Yyy, no możliwe, dałabym sobie rękę uciąć, że było za kilogram. No ale dobrze, mam coś pani wyrównać?
– No mamy to nagrane na kamerze, proszę pani! Trzeba było wejść i spytać proszę pani. No niech będzie moja strata, ale następnym razem niech się pani spyta, proszę pani!
Kiedyś to były czasy
Oj, jak Ci sprzedawcy starej daty muszą tęsknić za czasami słusznie minionymi prawie 30 lat temu. Wtedy sprzedawca to był pan. A teraz przyjdzie taki, zrobi obok stoisko warzywne, będzie się płaszczył przed klientami i zagadywał i już biznes podbiera. Starać się trzeba, uprzejmości, promocje i jeszcze się taki awanturuje.
I wiesz co sobie myślę?
W sumie to dobrze, że jest jak jest, że jesteśmy w Polsce, nie w Londynie.
I to z dwóch powodów.
Bo tu naprawdę możesz wygrywać dobrą obsługą klienta.
Tak niewiele trzeba, żeby pozytywnie wyróżnić się na tle konkurencji i ściągać do siebie klientów.
Wśród ślepców nawet jednooki jest królem.
A po drugie dlatego, że od kiedy zaczęłam tego bloga, co chwila ktoś mnie zagaduje:
Ale mam dla Ciebie historię!
I mam o czym pisać:)
I jest jeszcze tyyyle do zrobienia.:D
PS. Kinga, wielkie dzięki za te facecje;>
A może Ty też masz jakąś historię i chcesz się nią podzielić? Awantura w sklepie? Albo przeciwnie, szokująco dobra klienta? Szybko wklep to w komentarze poniżej, niech inni też się nacieszą:)
Przyda Ci się garść fajnych trików na doskonalenie obsługi klienta. Przykłady, co fajnie działa, a czego lepiej się wystrzegać – zapraszam serdecznie do zapisu na cotygodniowy newsletter – dostępny w kolumnie po prawej (lub na dole, jeśli jesteś na telefonie)
A może chcesz, żeby czasem na Facebooku wyskoczyło Ci coś od cioci dobra rada? Też możesz się zapisać o tu: Facebook